Inlägg publicerade under kategorin Wypalenie

Av Kasia - 6 mars 2016 00:18

Wspominam tutaj czasem o medytacji. Która od dawna bardzo mi pomaga. Wycisza, spowalnia oddech.

Medytacja to jedna z moich czterech nie-negocjowalnych potrzeb/non-negociables.

     

Choć sama praktykuję od ponad trzech lat nigdy nie przyszło mi do głowy, żeby opowiedzieć o technice medytacji. Bo są od tego profesjonaliści, kursy, filmy na youtube, you name it.


Od jakiegoś czasu zaczęły jednak padać pytania: No ale jak ty medytujesz? Jak to się właściwie robi. Nauczysz mnie?


To opowiedziałam. W najprostszych słowach. Tylko kilka minut. Bardzo proszę: kliknij tutaj.

 

Przyznam, że nigdy nie "medytowałam po polsku", dlatego nie mam pojęcia czy zwroty, jakie stworzyłam na potrzeby tego ćwiczenia przystają do polskiej nomenklatury medytacyjnej, nazwijmy to ;)

Niemniej zachęcam do wysłuchania i spróbowania.


Kilka ciekawostek:

Medytacja obniża cisnienie krwi, spowalnia proces starzenia, poprawia odporność organizmu, zapobiega depresjom, stanom lękowym i bezsenności. Medytacja redukując stres może pomóc zwalczyć migreny, zaparcia a nawet egzemę. 


Oprócz koncentracji na oddechu można medytować recytując mantry, krótkie frazy chroniące umysł przed schodzeniem na manowce przypadkowych myśli.

Gdy ma się już trochę doświadczenia można podczas medytacji kontemplować zagadnienia natury duchowej.


Oprócz formalnej medytacji siedzącej (na krześle lub na poduszce do medytacji alternatywnie podnóżku), można medytować na leżąco (początkujący i zmęczeni łatwo zasypiają!) lub w ruchu, chodząc bardzo powoli na wyznaczonej "trasie".


Wykonywanie rutynowych zadań może być bardzo medytatywne. Zmywanie naczyń, rozwieszanie prania, wyrywanie ziela w ogródku czy obieranie jabłek na kompot może być medytacją. Pięknym sposobem na wyciszenie się. Chodzi jedynie o to, by być skoncentrowanym na tym, co robimy niepozwalając myślom bezwiednie kłębić się w głowie.

 

Proste? Tak

Łatwe? Nie koniecznie.

Biada temu, kto z medytacji uczyni dyscyplinę sportu. Jest skazany na frustrację i niepowodzenie.

Trzeba ćwiczyć. Choć kilka minut dziennie. Nie zniechęcać się początkowym brakiem postępów.

2-3 oddechy w pełnej koncentracji to wielki sukces. Czasem trzeba na niego czekać miesiącami.

Warto?

Ja pierdzielę! A jakże!


Mam nadzieję, że znajdziesz pięć minut, by spróbować.

Mam nadzieję, że nawet jeśli na poczatku będzie trudno, dziwnie, może nijak, nie poddasz sie od razu.

Trzymam kciuki! :)


Pamiętaj:

Powiadają, że każdy powinien medytować 20 minut dziennie.

Oprócz tych, którzy uważają, że nie maja czasu.

Oni powinni medytować godzinę.


Love and peace within!   

Av Kasia - 2 mars 2016 20:41

Twarda.

Dzielna.

Silna.

Nieugięta.

Jedyne, czego się boi to wilgoć łez. Bo wiadomo, korozja...

 

Nie skarży się. Najwyżej udaje obrażoną. Strzela - jak to się mówi - focha.

Nie prosi o pomoc. Liczy na domyślność i wrażliwość otoczenia.

Nie uśmiecha się. Bo otoczenie nie jest domyśle. Jest rozleniwione, przyzwyczajone do najwyższej klasy usług Żelaznej Damy.

Nie śpi. Zamiast snu prasuje albo maluje paznokcie.

Nieskazitelna. Wytuszowane rzęsy, ułożone włosy, różyk. I sińce pod oczami.

Nie wie, co robi... Marnuje swoje cenne życie na wypełnianie funkcji, które nawet jej nie odpowiadają, ale nie umie inaczej.

Nie umie przestać. Bo nie widzi innych opcji. Czeka, aż ktoś wielkodusznie da jej pozwolenie na opuszczenie pola walki...


A Ty?

Jesteś Żelazną Damą?

Przyznaj się!

Nie przede mną.

Przed sobą!

I pomyśl, że może te najcięższe kajdany zakładasz na siebie sama...?


...

Av Kasia - 29 februari 2016 16:20

Okazało się, że za dużo myślę. Za mało czuję.

Intelektualizuję zamiast dać miejsce emocjom, słuchać podszeptów ciała.

Znowu....?


Zataczam kolejne koło. Kolejne okrążenie na tym samym rondzie.

Czy znajdę wreszcie odpowiedni zjazd?


A przecież wg Jeremiego Przybory Jest wiele kobiet, które nie myślą i jakoś im idzie...

 

Nucę sobie póki co tę zabawną piosenkę i przedtsawiam Państwu kilka kadrów z pięknego weekendu na Gränsö w Västervik. Malowniczego miasteczka na wschodnim wybrzeżu Szwecji.


I już nic nie mówię.


                         



W takim miejscu łatwo jest przenieść się łagodnie i elegancko w swerę odczuwania.

Sztuką jest w niej pozostać przy własnym kuchennym stole z rozpalonym i kaszlącym Małolatem na kolanie.

Cóż. Nie pozostaje nic innego jak próbować dalej i być wdzięcznym za nowe okazje do ćwiczeń i za mądrych ludzi, którzy stają na naszej drodze.


Love and peace within! 

Av Kasia - 23 februari 2016 10:19

Jest coś takiego, jak bicie piany. Prawda? Żeby było trochę dramatycznie, trochę histerycznie. Trochę głośno i szum żeby był.

 

A ja tak jakoś nie lubię. No nie przepadam i koniec. Tak zrobić coś z niczego.

 

Można też być mąciwodą. Intrygantem i burzycielem własnego spokoju. Tak dla sportu. Albo z nudów. I po co to?

 

Czytam dziś w zwierciadle powiedzmy "poetyckie" tłumaczenie na polski rozmowy z moim wieloletnim guru od medytacji i mindfulness, Jon Kabat-Zinn, który w roku mojego urodzenia, 1979 założył program MBSR - Mindfulness Based Stress Reduction (Redukcja stresu na bazie mindfulness). Temat bardzo mi bliski, wiadomo.


W tekście cudowne zdanie:

"Umysł przypomina często zamuloną wodę – jeśli cierpliwie poczekamy i nie będziemy jej bełtać, muł osiądzie. Nie trzeba nic robić – wystarczy usiąść i wziąć parę głębokich oddechów. Im więcej masz zajęć, tym więcej siedź – radzi Kabat-Zinn." Siedź, czyli medytuj, oddychaj, bądź z sobą.

 

Proszę więc, już nie tylko w imieniu własnym ale i naukowców z wieloletnim doświadczeniem: PROSZE PRZESTAĆ BEŁTAĆ TĘ WODĘ!

 

Lub po mojemu: NO DRAMA!

 

Lub według tradycji buddyjskiej: Twoje myśli - Twoje dramaty, powstają w Twoim umyśle jak fale na morzu. Jak fale wznoszą się i opadają. Pojawiają się i jeśli przeczekasz, nie będziesz na nich surfować, znikną.

 

Decyzja - jak zwykle - należy do nas!

 

Love and peace within!   

 

 


Av Kasia - 21 februari 2016 12:57

Syn przyniosł ze szkoły zadania domowe na weekend.

Nie zdążył zrobić na lekcji bo musiał przechadzać się po klasie, coś koniecznie zbudować, narysować sobie brwi czarnym flamastrem...

Może mu się nudziło. Może miał mrówki w spodniach, nie wiem. Może pochłonęły go jakieś emocje, których nie dało się utrzymać siedząc w ławce i wycinając gigantyczną siódemkę.

Nauczycielka nie osądzała Go. Nie krytyokwała za niesubordynację.

Dała kajet do domu, bo materiał ma być wykonany. I tyle.


W domu, nad kajetem i gigantyczną siódemką rozmawiamy o  k o n c e n t r a c j i .

Syn kończy zadanie, na które miał całą godzinę lekcyjną, w kilka minut.


Da się? Da się!

Kiedy mówię Mu, że to właśnie koncentracja pomogła Mu wykonać to zadanie otwiera szeroko oczy.

Jest dumny. Nauczył się czegoś nowego. Nie o siódemce ale o tym, jak pracować wydajnie. Posmakował pysznych owoców skupienia uwagi na jednej rzeczy.


A ja siedzę obok i udaję Gandalfa. Zawieszam teatralnie głos. Jestem przekaźnikiem życiowej mądrości. Magii życia codziennego!


Taaaa...., jak to mówią.


Chwilę wcześniej nastawiałaś pralkę, segregowałaś śmieci, szczotkowałaś zęby i dyskutowałaś z mężem plany na przyszły tydzień  j e d n o c z e ś n i e ! Hipokrytko! A niby już się czegoś nauczyłaś? Niby wiesz już, czego nie należy robić sobie?


Ha! Ale ja mam lata w prawy! - mogłabym się bronić. I wiele na głowie!


Tak, ale wieloletnia wielozadaniowość przyprawiła mnie wyłącznie o wypalenie, otyłość brzuszną, wypadanie włosów, znerwicowanie, zatwardzenie, zły humor i wiele innych nieszcześć.

A ten czas, który próbowałam zaoszczędzić łapiąc przez lata siedemnaście srok za ogon jednocześnie, musiałam poświęcić na powrót do zdrowia!


I co? Warto było? Nie powiem, że nie. Bo nie chciałabym żyć jako-tako, balansując latami na krawędzi, bez tej wiedzy, którą dziś mam, bez umiejętności autorefleksji i wyciągania wniosków.


Czasem trzeba z hukiem spaść, żeby się nauczyć z gracją stać.

To nic, że w okresie przejściowym chodzi się na czworaka i dostaje regularnie po tyłku.


Miłej niedzieli Proszę Państwa.

Koncentracja ponad wielozadaniowością!

Wielozadaniowość nas po cichu wykańcza.

Jest fałszywą przyjaciółką. Jak perfekcjonizm, stary cap!


:-*

Av Kasia - 9 februari 2016 13:38

Poniższy tekst powstał przez przypadek, podczas pracy nad prezentacją do mojej budującej się strony internetowej. Strona będzie gotowa za jakieś 300 lat ponieważ pracuję nad nią sama :) dzielę się więc tym, co jest. Dziś. 

  


Przez lata zwracałam sie do siebie per Kacha.

Pozwalałam na siebie mówić Kaśka, Kasica (z czułością w głosie!), Katarzyna, Katarina, Katta, a nawet przez jakiś czas Kate.
Chciałam ułatwić różnym ludziom. Często nieznajomym. Dopasować się.

Nie identyfikowałam się ze swoim imieniem i właściwie go nie znosiłam.
Katarzyna, bleh. Skostniałe, pospolite, brzydkobrzmiące, za długie.

Na dźwięk zdrobnienia Kasia dostawałam wysypki i gęsiej skórki. Przecież nie jestem jakimś śmiesznym dzieciakiem, słodką bidulką, idiotką.
Nie umiałam się utożsamić z kimś bezbronnym.


Przez lata nie rozumiałam, że osieracam siebie, odzieram siebie z tożsamości wystawiając na pośmiewisko to najbliższe i pierwsze co człowiek dostaje: swoje imie.

Przeprowadzka poza granice Polski nasiliła niechęć do tego znamienia, które przypominało wiecznie o tym, że jestem obca. Że jestem nie-stąd. Że się różnię.
Zamiast widzieć w tym swoją siłę, czy atut, czy zwykłe prawo do istnienia taką, jaka jestem, wstydziłam się za nie. Za siebie i za swoją inność.
W Szwecji stałam się więc chętnie Katariną.

Dopiero wypalenie i długie rozmowy o wewnętrznym dziecku pomogły mi zrozumieć zbrodnię, jakiej na sobie przez lata dokonywałam.
Wiele, wiele godzin ćwiczeń i wizualizacji. Dziewczynka z warkoczami, w kraciastej, czerwono-białej sukience, w białych sandałkach...
Pierwsze, wstydliwe próby mówienia o sobie... Kasia.

 

Odnaleźć się w swoim imieniu to prawie jak narodzić się na nowo. Ciekawe przeżycie dla ponad trzydziestoletniej kobiety o wzroście wysokiego faceta.

Dziś czasem jeszcze się plącze. Ludzie wpadają w panikę i to mi jest "głupio", kiedy muszę literować moje imię.
Ale za każdym razem kiedy to robię przypominam sobie, że właśnie, po raz kolejny, wreszcie!, staję po swojej stronie.

Taka droga. Taka fanaberia. Taki klejnot. Moje imię. Kasia.


A Ty lubisz swoje imię?
Jak zawracasz się do swoich najbliższych? Dzieci?
W Szwecji mówi się kärt barn har många namn, czyli ukochane dziecko ma wiele imion. Do mojego Syna zwracam się na niezliczone sposoby. Dziś zapytam go, czy wszystkie rzeczywiście Mu się podobają....

Av Kasia - 6 februari 2016 17:35

Siedzę. Mmmmm....

Chrupię chipsy. Bleh....

Myślę. Mmmmm...

W kominku leniwe języki ognia ślizgaja się po białych, brzozowych szczapkach. Mmmmmm...

Mąż pochrapuje w sypialni. Troche Grrrrrr.... and głównie jednak Mmmmm....

Myślę, jak pogodzić sztukę nicnierobienia z potrzebą posuwania się naprzód.


Czas niekończących się list zadań już się dla mnie skończył.

Choć nadal zdarza mi się czasem wpaść w trans.

Robię wtedy kilkanaście rzeczy na raz: sprzątam, wieszam pranie, układam książki, segreguję papiery.

Klepię się potem z uznaniem po ramieniu... i nic więcej.


Nigdy nic nowego z tej mojej pracy nie wynika.

Z większości rutynowych prac domowych nic nigdy nie wynika, prócz ładu czy sterty czystych ubrań etc.

I zmęczenia.


Ta praca nie spełnia marzeń. Nie rozwija zainteresowań. Nie przenosi nas o krok bliżej do naszego lepszego ja. Zwykle.


Tysiąckrotnie popełniałam ten sam błąd myśląc, że zrobię najpierw to, co muszę, co powinnam a potem poczytam; posprzątam, bo w czystym mi się lepiej odpoczywa; zmyję i usiądę z herbatą; najpierw obowiązek a potem przyjemność. To, co ważne dla mnie samej zawsze na końcu.


Tak, jakbym nie potrafiła przedrzeć się na drugą stronę codzienności i rutyny. Tam czekała zresztą już tylko senność. Lekkie poirytowanie. Samotność. I czające się po kątach poczucie bezsensu.


Teraz robię minimum a po drugiej stronie codzienności i rutyny nadal czeka zmęczenie. I szczątki bezsensu.

I już nie chce mi się tak funkcjonować.

Teraz myślę, jakby tu dać sobie prawo i wypracować rutynę kanalizowania tej najcenniejszej energii na rzeczy ważne inaczej, bo dotyczace tylko mnie...


Czytam powyższe i myślę:

Egoizm?

Zdrowy egoizm?

A może normalność.

Może tylko ja dotąd zsuwałam siebie na peryferia mojego własnego życia?


Miłego wieczoru   


Av Kasia - 26 januari 2016 10:25

Zdaję sobie sprawę, że dla Kogoś może to być ostatni raz kiedy się widzimy.

Ale może nie szkodzi, jeśli się nie zgadzamy ze sobą w kontekście religijnym? :)


Dlaczego nie piszę/do tej pory nie pisałam o religii? Bo obecnie prawie każda ociera się o fanatyzm.

I żadna nie jest ani odrobinę lepsza od ludzi - ziemskich, slabych postaci, które ją (wstaw odpowiednie) wymyśliły.


Wiara to co innego. Sprawa intymna. To siła, która pomaga nam przetrwać, kiedy intelekt już nie wystarcza.

To też sprawa osobistego wyboru, którego w klerykalnym kraju się ludziom nie daje. Na zasadzie, albo jesteś z nami, albo przeciwko nam.

Uważam, że niebezpieczne i bardzo zuchwałe jest dawanie ludziom złudzenia, że jest jakaś siła sprawcza, która ich zwalnia z obowiązku robienia wszystkiego, co w ich ludzkiej mocy...


Dlatego wytrwałam bardzo długo nie rozdrapując tematu religii i wiary.


Kilka dni temu jednak usłyszałam takie z pozoru niewinne słowa, które jednak zdołały rozbudzić mnie intelektualnie na wielu poziomach.


No i nie da się inaczej, muszę napisać.

 

"Wyglądasz jak buddystka"... No i zaczęło się:


Jak wygląda wiara w coś?

Jak wygląda człowieczeństwo i dobroć?


Czy powieszenie na szyi wisiorka z osoba siedzącą w pozycji lotosu lub krzyżem czyni nas od razu wyznawcą? A może tylko fanem? 


I czy tu chodzi o to, co widzą inni? I o to, czy Cię mogą zaszufladkować. Przypisać do jakiegoś obozu (przyjacielskiego lub wrogiego, a może tylko  o b c e g o ?)

Bo obce jest przecież przerażąjące, i prawdopodobnie ZŁE. A przynajmniej najlepiej wyjść z takiego założenia dopóki nic innego nie zostanie stwierdzone... (Chociaż na tym też raczej trudno polegać, bo fakty zmieniają się w zalezności od tego, jakie media je podają...)


***

Od kilku lat medytuję. Początkowo był to sposób pracy nad stresem i wypaleniem zawodowym.

Dziś regularnie przebywam w kręgu buddystów lub ludzi zainteresowanych buddyzmem.

W okolicy świąt Bożego Narodzenia, w domu rodzinnym zadano mi pytanie (z lekką, lecz wyraźnie wyczuwalną nutką zaczepności w głosie): to co, teraz zostaniesz buddystką?


Precyzja mojej odpowiedzi zdumiała mnię samą:

"Nie szukam w tej chwili nowej religii. Póki co próbuję się otrząsnąć z tej, którą mnie indoktrynowano przez lata. Ale owszem, mój światopogląd jest bardzo zbliżony do buddyjskiego."


Dlaczego?

Bo interesuje mnie mój własny wkład w moją codzienność. Bo potrzebuję przypomnienia, że to ja jestem spiritus movens tego, co będzie dalej.

Nie dlatego, że rozdaję przysłowiowe karty, ale dlatego, że mam mój własny, osobisty STOSUNEK do tego, co mi się przydarza. Że mogę koło fortuny, wolę bożą czy zrządzenia losu przyjąć bez tego dramatyzmu, jaki wpisany jest w np. katolicyzm taki, jakim ja go znam.

Moje potknięcia nie skazują mnie na wieczne wygnanie, nie robią ze mnie potępieńca. Nieszczęścia nie są karą za złe czyny. Nie potęgują poczucia wstydu i bycia gorszym. Uczuć, z jakimi musiałam walczyć przez lata.


Na koniec interesuje mnie tylko bycie nadzwyczajnie dobrym człowiekiem.

Nie, nie zwykłą, miłą osobą.

Chcę być dobra nadzwyczajnie.

Nie, nie naiwną, nieasertywną, miękką górą puchu, która całymi dniami wącha kwiatki i wszystkim mówi tak.

W mówieniu nie i byciu konsekwentnym, czasem twardym też może się kryć cała masa dobroci i autentyczności. Taki jest mój cel. Bez względu na to, co widać.

 

Bo najwięcej mówi o nas to, czego nie widać...


  


Presentation


Embracing the NOW, Zebra-style.

Links

Ask Kasia

16 besvarade frĺgor

Latest Posts

Categories

Archive

Guest Book

Calendar

Ti On To Fr
       
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10
11
12
13
14
15
16
17
18
19
20
21
22
23
24
25
26
27
28
29
30
31
<<< Juli 2016
>>>

Tidigare år

Search

Statistics


Ovido - Quiz & Flashcards